niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział V

~○~
Ziewnąłem, zasłaniając usta dłonią i oparłem się o Caela. Niższy chłopak zerknął przez ramię, uśmiechając się do mnie promiennie. Odwzajemniłem uśmiech, układając głowę wygodnie na jego szyi. 
-Jestem Ash, moją drugą formą jest kojot- mówił jeden z wychowawców, siedząc okrakiem na pniu starego dębu. Nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym, by zauważyć, że wolałby znajdować się teraz w innym miejscu.- Mam was uczyć o umiejętnościach i pomagać je rozbudowywać...- powiedział niezainteresowanym tonem, jeżdżąc po nas lekceważącym spojrzeniem.- Pomyślicie: "uczy umiejętności! na pewno sam posiada jakąś szczególną". Otóż nie, moją umiejętnością jest panowanie nad mgłą, co jest kompletnie nieprzydatne.- westchnął, mierzwiąc swoje ciemne włosy.- Tyle powinniście wiedzieć, reszta nie jest wam potrzebna.- stwierdził, wiercąc się na dużym pniu, by moment później wstać i założyć ręce na piersi.- Jakieś pytania? Nie? To świetnie.- rzucił, nie dając nam czasu na odpowiedź.
Cael zachichotał cicho, sprawiając, że moja głowa podskoczyła na jego ramieniu.
-Sorki.- szepnął, przysuwając się do mnie. 
-Nic nie szkodzi.- uśmiechnąłem się, dmuchając na jego szyję przez co zadrżał. Poczułem dźgnięcie w żebra, a po chwili zobaczyłem zmrużone w irytacji oczy Enid. Uniosłem brwi pytająco, na co tylko fuknęła.
-Mniej więcej wiem, co każdy z was potrafi i chciałbym utworzyć małe grupy na zasadzie czterech żywiołów.- oznajmił, unosząc dłoń i przebierając palcami. 
Powietrze było żywiołem moim, Caela, Fide, Lilliane, Petera, Delica i Angy. Dowiedziałem się, że Fide potrafi tak przystosować powietrze, że podczas lotu rozcina je dziobem z łatwością. Peter umiał wywołać burzę, a Lilliane ją zakończyć. Delic i Angy, bliźnięta dwujajowe, posiadały równoważące się wzajemnie umiejętności- zagęszczanie i rozrzedzanie powietrza. 
Po podzieleniu nas mogliśmy wrócić do domów. Wieczorem musieliśmy stawić się na spotkaniu z Sir Grandem. Nie wiedziałem dokładnie po co, ale nie przejmowałem się tym za bardzo. Mieliśmy teraz dużo czasu na eksplorację terenu.
Arthur zaprosił nas na wieczorne ognisko niedaleko jego nowego mieszkania- domku na wzór drewnianej leśniczówki. Zdecydowaliśmy, że dobrze byłoby przynieść coś do jedzenia. 
Jako, że Cael po ostatnim polowaniu na sarny miał wyrzuty sumienia zaproponowałem ryby. 

Byliśmy nad rzeką godzinę później- Cael kołując w powietrzu, a ja stojąc po pas w chłodnej wodzie. 
Uniosłem głowę, obserwując przyjaciela (mogłem go już tak nazywać, pomimo bardzo krótkiej znajomości). Orli krzyk przeciął powietrze, a ciało Caela opadło z niesamowitą prędkością w stronę wody. Poderwał się z powrotem, niosąc dużego pstrąga w swoich pazurach. 
Wylądował na brzegu, na jednym z większych kamieni i zmienił postać.
-Wow! Skąd tutaj pstrągi?- popatrzył w moją stronę pytająco, z zachwytem unosząc swoją zdobycz. Potrząsnął prawą stopą, strzepując krople wody. Wyszedłem z wody, otrzepując się w psim stylu, po czym również zmieniłem swoją postać.
-Prawdopodobnie są tutaj wszystkie gatunki ryb słodkowodnych.- wzruszyłem ramionami.
-Piranie też?- uniósł brwi zaskoczony.
-Nie ciekawi cię jak to możliwe, ale to czy są tu piranie?- parsknąłem śmiechem.
-No wiesz, dla bezpieczeństwa.- rzucił, wracając wzrokiem do swojej ryby.
-Jasne.- zaśmiałem się, wykręcając róg mojej mokrej koszulki.- Chyba nie zostanę gościem od połowu ryb.- pokręciłem głową z uśmiechem, kiedy spojrzał na mnie pytająco.
-Dlaczego?
-Jestem cały przemoczony, a i tak niczego nie złapałem.- wyjaśniłem.
-Powiedz po prostu, że wolisz siedzieć tutaj i czekać, aż ja przyniosę wystarczającą ilość.- szturchnął mnie w bok, szczerząc się szeroko. Rzucił we mnie pstrągiem, którego zręcznie chwyciłem.- Żartowałem. Zaraz będę z powrotem.- zapewnił mnie, a ja tylko parsknąłem na jego niedorzeczne zachowanie. Przecież wiedziałem, że żartuje.
Zeskoczył z kamienia, na którym stał, przemieniając się, zanim dotknął ziemi i poderwał się w górę. Uśmiechnąłem się do siebie, siadając na zimnej, granitowej powierzchni.
Kilka minut później obok mnie powstał mały stosik, składający się z dwóch pstrągów, sandacza i okonia. Cael właśnie leciał w tą stronę, by zrzucić upolowanego przed chwilą amura.
-Starczy, Cael!- krzyknąłem do niego, gdy ponownie kołował nad rzeką i wypatrywał kolejnej ofiary.
Zaskrzeczał, dając znać, że słyszał moje słowa, ale ma je gdzieś, po czym runął w stronę wody i wyciągnął z niej wielkiego suma.
-Nie mogłem się oprzeć.- powiedział, gdy już siedział obok mnie i oceniał wielkość ostatniej ryby.
-Mhm, jest naprawdę spory.- pokiwałem głową z uznaniem, a on uśmiechnął się dumnie.
-Beze mnie umarłbyś z głodu.- puścił mi oczko.
-Jesteś świadomy, że są tu inne zwierzęta oprócz ryb, wredoto?- pchnąłem go lekko, a on zachwiał się i wpadł do wody z pluskiem. Mimowolnie zacząłem się śmiać, nawet głośniej kiedy zobaczyłem jego minę.- P-przepraszam.- wyjąkałem pomiędzy salwami śmiechu. Zmrużył oczy, wygrzebując się na ląd i rzucając w moją stronę.
-Kto tu jest wredny, co?- burknął, przewracając mnie na trawę i mocząc z powrotem moje już prawie suche ubrania.
-Jesteś mokry!- starałem się go zepchnął, ale to nie było takie łatwe.
-Ty też.- zaśmiał się, chętnie przyciskając się do mnie, by woda przesiąkła na materiał mojej koszulki.
-Przez ciebie.- prychnąłem, a on ugryzł mnie w szyję i zaczął łaskotać.- O nie!- zapiszczałem niemęsko, wierzgając pod nim.
-To tylko trochę wody!- rzucił, odskakując ode mnie, chwytając dwie ryby i biegnąc w stronę, z której przyszliśmy.
-Eejjj!- oburzyłem się, podnosząc resztę ryb i próbując go dogonić.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział IV

~○~
Ruszyłem w stronę tych frajerów, którzy już zbierali się do swojej dziury.
-Gdzie mieszkacie, w lisiej norze, kurczaku?- prychnąłem, popychając tego kurdupla.
Odsunął się ode mnie ze zdezorientowaną miną.
-Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Myślisz, że skoro wpadłeś do pierwszej napotkanej ruiny i zaskrzeczałeś, by wszyscy się o tym dowiedzieli, to możesz nie odpowiadać?- podszedłem bliżej, a krew w moich żyłach zaczęła się gotować. 
Syn dziwki wepchnął się między nas, kładąc swoje niegodne ręce na moim torsie. 
-O co ci chodzi, co?- pchnął mnie, ale nie dałem się tak łatwo, złapałem jego nadgarstki mocno i odepchnąłem do tyłu. On jednak również nie zamierzał dać za wygraną.- Jesteś zazdrosny, że to nie byłeś ty?- prychnął, wykrzywiając usta we wrednym uśmieszku.- I nie mieszkamy w norze.- dodał.
-Mała, drewniana chatka na skraju lasu, hm?- zaśmiałem się kpiąco.
-Trzypiętrowa wieża, dzięki, że się tak martwisz.- wtrąciła się ta kocia dziwka. Enid? W każdym razie nieważne.
-Może teraz ty się pochwalisz?- blondyn, który się z nimi zadawał puścił mi oczko, trącając kolczyk w swojej wardze językiem i uśmiechając się kpiąco. Głupie bachory.
Odwróciłem się przez lewe ramię i odszedłem jak najdalej, wypatrując w tłumie Selene. 
-Tutaj jesteś.- złapałem ją za ramię, kiedy już znalazłem w tłumie. 
-To boli, Dayen.- skrzywiła się, zerkając na moje palce zaciśnięte wokół jej ręki. Puściłem ją i zabrałem dłoń. 
-Gdzie byłaś?- warknąłem. 
-Czekałam na Gera.- wytłumaczyła się, marszcząc brwi.
-Jasne.- burknąłem tylko, odwracając się i biorąc rozbieg, by przemienić się podczas skoku. 
Opadłem na ziemię, dysząc ze złości. Ruszyłem w stronę nowego domu, a kiedy spojrzałem do tyłu, by upewnić się, że Sel pełznie za mną, zobaczyłem zamrożone odciski moich łap na piasku. 
Musiałem zacząć nad sobą panować. 

~○~
Xander usiadł na łóżku w moim pokoju, klepiąc trzykrotnie szarą narzutę, przywołując mnie tym. Przyciągnął mnie do siebie, kiedy usiadłem obok niego i posłał mi ciepły uśmiech.
-Nie przejmuj się nim.- powiedział, pocierając moje ramię, a ja spuściłem głowę onieśmielony jego zachowaniem.
-Nie przejmuję się.- powiedziałem cicho.
-Przede mną nie musisz udawać.- przysunął mnie do siebie jeszcze bardziej, nie żebym miał coś przeciwko, ale zapewne byłem teraz cały czerwony. Pokiwałem głową, nadal na niego nie patrząc, bo spaliłbym się ze wstydu. 
-Nie wiem tylko dlaczego mnie nie lubi, nawet nie rozmawialiśmy wcześniej, bym mógł go jakoś zdenerwować czy coś...- wzruszyłem ramionami. 
-Jest po prostu dupkiem.- powiedział, a ja wtuliłem się w niego bardziej. Trzeba korzystać z okazji, nie?
-Znasz go?- zapytałem, nie chcąc, by już sobie poszedł.
-Miałem z nim do czynienia już kilka razy, szczerze mówiąc.- westchnął. Nie chciałem drążyć tematu, bo czułem, że Xander nie przepada za blondynem. 
Nie wiem od jakiego czasu moje ręce są oplecione wokół jego talii, ale zacisnąłem je pewniej, chcąc go uspokoić. 
-Nie myślałem, że tak szybko kogoś tutaj polubię.- oznajmił, ponownie głaszcząc moje ramię. Westchnąłem cicho. 
Siedzieliśmy tak jeszcze jakiś czas. Rozmyślałem o tym, kiedy mama znajdzie list, który jej wysłałem, o tym jak miło mieć ramiona Xandra oplątane ciasno wokół swoich, o znaczeniu mojej drewnianej bransoletki, ale też o tym co powiedziała o niej Enid. Daglezja modra miała podobno mieć na mnie jakiś specjalny wpływ. Tak samo jak na nią szmaragd, na Arthura brąz czy obsydian na Xandra. 
-Chyba zgłodniałem.- mruknąłem w materiał jego bordowej bluzy po jakimś czasie. Zaśmiał się dźwięcznie, po czym mnie puścił. Posmutniałem na to, ale szybko się z powrotem ogarnąłem, przypominając sobie, że sam mu to zasugerowałem. 
-To idziemy coś złapać, hm?- dźgnął mnie w bok, uśmiechając się. Wstał z mojego łóżka i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać. 

~○~
Siedziałem spokojnie na jednej z gałęzi wielkiego dębu, skąd miałem świetny widok na rozciągającą się w dole równinę. Oparłem się dłonią o pień dla lepszej równowagi.
Moje rozmyślania na różne głębokie tematy przerwał irytujący szelest gdzieś w pobliżu. 
-Co do...- przerwałem, prawie krzycząc, gdy z gałęzi nade mną z głośnym piskiem zanurkował w dół ten przebrzydły kurczak. 
Dopadł sarny w tym samym momencie, co czarny wilk i razem przygnietli ją do ziemi. Wydała z siebie dźwięk konania. Skrzywiłem się, widząc pysk Xandra pokryty krwią zwierzęcia. Kurczak uniósł ofiarę w górę i skierował się w kierunku, w którym pobiegł wilk.
Poczułem jak boleśnie ściska mnie w żołądku. 




niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział III

~○~
Wywróciłem oczami, wchodząc do pokoju wspólnego. 
-Czyli jestem na was skazany do końca życia?- rzuciłem.
-To tylko rok, bracie.- Geraint puścił mi oczko, zarzucając rękę za oparcie kanapy, za plecami Selene. Od kiedy zrobiła się taka grzeczna? Jeszcze jakiś rok temu zepchnęłaby go z łóżka albo ukąsiła, kiedy by się tego nie spodziewał...
-Inni mają gorzej.- oznajmiła Sel. Wzruszyłem ramionami. Co mnie obchodzą inni?- Freya trafiła do małego, drewnianego domku razem z sową i gołębiem.
-Po pierwsze to nikt nie bronił jej znaleźć czegoś innego, a po drugie: kim do kurwy jest Fraya?- prychnąłem, siadając na kamiennym blacie. 
-Freya.- poprawiła brunetka, a ja pokiwałem lekceważąco.- Jest w tobie zakochana od jakichś pięciu lat.
-Każdy jest we mnie zakochanych.- puściłem jej oczko.
-My nie.- powiedzieli zgodnie, po chwili już przybijając sobie piątkę.
-Nie znacie się po prostu.- wzruszyłem ramionami.
-W każdym razie chodzi o tą...
-Wiesz, że tak naprawdę mam to w dupie?- prychnąłem.
-A propos, zabierz swój piękny tyłek z tego stołu, będziemy tam jeść.- Geraint wywrócił mozolnie oczami. 
Zsunąłem się z blatu i ruszyłem do drzwi wejściowych. 
-Gdzie idziesz?- zapytała dziewczyna, wychylając się, by na mnie spojrzeć. 
-Gdzieś.- mruknąłem, zatrzaskując za sobą drzwi.

Około północy na ciemnym niebie rozbłysnęły błyskawice, po chwili wyginając się na kształt ciał tych, którzy nie podołali. 
Sarna, zając, puchacz... wiewiórka? Ktokolwiek przybierał postać małego, rudego gryzonia? Chyba jakiś ostatni frajer. Zaśmiałem się sam do siebie, czekając na grzmot, który świadczył o zakończeniu tej listy niegodnych...
Zagrzmiało głośno, a za chwilę miał pojawić się zwycięzca pierwszego zadania. 
Jasne, że dobrze, by było, gdybym to ja wygrał, ale wolałem znaleźć coś odpowiedniego dla mnie, a nie rzucać się od razu na byle norę.
Mój ojciec może uważał inaczej, ale sam zapewne nie chciałby mieszkać w dziurze. 
Westchnąłem zrezygnowany.
Niebo rozświetlił wielki orzeł, a ja warknąłem pod nosem. 
Ta ciota zwyciężyła?
Prychnąłem i zacisnąłem mocno szczęki. 
Poczułem chłód wokół stóp, zabijający swoimi właściwościami wszystkie żyjątka w pobliżu. Jaka szkoda.
Ojciec był pewien, że orły wymarły, ale może tamten pojawił się znikąd tak jak cholerny Xander. Wilk- syn jeleni. Niedorzeczne. Ciekawe z kim się puściła jego matka. Ani ona, ani Cassiel nie mieli w swoim rodowodzie wilków. On nie mógł być jakimś cudownym wyjątkiem, o naturze całkowicie odmiennej od swoich krewnych.
Mój dziadek był wrednym skurwysynem, mój ojciec jest, więc ja też. Proste.
Ścisnąłem platynę zwisającą na mojej szyi, chcąc się odrobinę uspokoić, by nie marnować mocy na zamrażanie wszystkiego wokół.
Odetchnąłem, patrząc na granatowe niebo gęsto pokryte gwiazdami.
Syriusz świecił tak jasno jak zawsze, jednak nie wystarczyło to, bym zapomniał, że nie jestem już na mojej północy. Zamknąłem oczy, kładąc się na ziemi i przemieniając.
Pieprzyć to.
Kiedy otworzyłem oczy, wszystko w zasięgu wzroku było pokryte cienką warstwą lodu- tak jak chciałem.

~○~
Staliśmy we czwórkę z przodu grupy, słuchając Sir Granda, ja, Cael, Xander i Arthur- blondwłosy chłopak o lisiej duszy. Wpadliśmy na siebie z samego rana, w zasadzie to Xander na niego wpadł-dosłownie, przewracając na ziemię i przedstawiając się, nadal na nim leżąc. 
-Że też muszę mieć imię na "a"!- burknął chłopak, kiedy nadszedł czas na prezentowanie umiejętności.
Jakaś Alicia właśnie wyszła na środek i uniosła się dwa centymetry nad ziemię na jedną sekundę, po czym spadła. Też mi wyczyn, to nawet nie jest umiejętność, tylko dar... Została odesłana na bok, nie zaliczając zadania.
Arthur westchnął kiedy został wywołany na środek polany i poproszony o prezentację.
Uśmiechnął się łobuzersko, a wokół niego buchnął ognisty krąg. 
Rozległy się zachwycone i zdziwione głosy. Sir Grand uniósł brwi, chyba także będąc pod wrażeniem.
No no...
Pstryknięciem palcami ugasił płomienie i spojrzał wyczekująco na Granda. Potężny blondyn skinął głową, pozwalając mu wrócić do grupy.
-Zaraz ja, a nawet nie mam pojęcia jaką umiejętność posiadam.- Cael przełknął nerwowo, patrząc zmartwionymi oczami na chłopaka, który tworzył mgłę.
-Kiedy staniesz na środku, będziesz wiedział.- uśmiechnął się do niego Xander, klepiąc po ramieniu. Cael skinął głową trochę spokojniejszy, a gdy go wywołano nawet lekko się uśmiechnął.
Stanął na środku, rozluźniając ręce i przymykając oczy. Drzewa wokół zaszumiały cicho, a niektóre liście opadły z nich i zaczęły krążyć przy szatynie. Uniósł powieki, poruszając palcami, aż obok niego nie powstało tornado wielkości jego samego.
Uśmiechnęłam się dumnie. To mój przyjaciel, ludzie. Xander zaśmiał się, gdy liście ułożyły się na kształt ciała Caela.
Robił naprawdę duże wrażenie. Nie było żadnego powodu do obaw, że sobie nie poradzi, chociaż dopiero niedawno dowiedział się o naszym świecie.
Oczywiście przeszedł dalej.
Na środku pojawił się, jak przypuszczałam, właściciel białych kłaków z poważną miną na twarzy.
Chłód przeszył mnie tak nagle i głęboko, że zacisnęłam powieki. Kiedy je podniosłam, cała polana pokryta była pokryta lodem.
Grand uniósł brwi, odwołując go na miejsce machnięciem ręki. Coraz bardziej nie lubiłam tamtej cioty.
Jakiś czas później przyszła moja kolej.
Wyszłam z szeregu pewnym krokiem, a do głowy już napłynął mi pomysł na prezentację.
Trawa była spalona i potraktowana niską temperaturą. Nie trzymała się najlepiej, lekko mówiąc. Jednak nasiona nadal pozostały w ziemi.
Skierowałam wnętrze dłoni w stronę gleby i skupiłam się na mocy.
Trawa zaczęła wyrastać spod ziemie i zielenić się tam, gdzie została tylko lekko przymrożona.
Grand zaklaskał w dłonie z uśmiechem.
-Dziękujemy za naprawienie trawnika, panno Enid.- powiedział brunet stojący obok niego. Uśmiechnęłam się i wróciłam na swoje miejsce.
Reszta tak mnie nudziła, że prawie przysypiałam, aż nagle niebo stało się czarne, a ja wyprostowałam się szybko, nabierając gwałtownie powietrza przez usta.
Spojrzałam na środek polany, gdzie Xander stał jak zahipnotyzowany i  patrzył w górę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział II

~○~
Wskoczyłam przez okno na już zasłane narzutą łóżko, bardzo ciemną- jakby ktoś przewidział, że znajdą się na niej moje lekko przybrudzone łapy. Zacharczałam kilka razy, by ogłosić swoje znalezisko i przemienić się na powrót w człowieka, przez chwilę żałując, że moja dusza nie jest wilkiem. Bo powiedzmy sobie szczerze, charczenie rysia było nieco... żałosne? Brzmiało tak, jakbym połknęła coś dużego, co nie chciało mi przejść przez gardło i próbowała to wykasłać. Mój ojciec oczywiście tak nie uważał, ale był w sumie starszy i jego warkot nie wydawał się taki głupi. 
Usiadłam wygodnie, od razu wędrując do szyi, by upewnić się, że szmaragd pozostał na miejscu. Nosiłam go na czarnym, skórzanym rzemyku, luźno zwisającym pod bluzą. 
Wyszłam z pomieszczenia, w którym miałam mieszkać przez następny rok, uprzednio otrzepując narzutę z piasku. Postanowiłam sprawdzić z kim będę dzielić ten ciekawy budynek. 
Cała budowla miała trzy piętra, wykonana była z czerwonej cegły i zwężała się ku górze. To coś w stylu wieży, na planie okręgu. Na samym środku kręte, żeliwne schody, oddzielone od pomieszczeń drewnianymi drzwiami i małym przedsionkiem.
To właśnie czarne, błyszczące schody dostrzegłam po wyjściu z pokoju. Mogłam zejść na dół lub wspiąć się na górę. Wybrałam drugą opcję, tak jak odpowiadała mi intuicja. Zapukałam w zamknięte akacjowe drzwi i po cichym, i zdezorientowanym "proszę" weszłam do środka. 
-Cael?- zachłysnęłam się powietrzem ze zdziwienia. Szatyn stał przed średniej wielkości szafą i marszczył brwi.
-Enid.- mruknął pod nosem nieśmiało, nadal nie odwracając wzroku od wnętrza wspomnianego mebla.- Nie rozumiem.- pokręcił głową z frustracją.
-Czego?
-Wszystkiego... J-ja, ja myślałem, że muszę się tutaj zjawić tylko na chwilę, moja mama nie wie, że nie będzie mnie tyle czasu, zostawiłem ją samą, co jeśli sobie nie poradzi...- bełkotał, wreszcie patrząc mi prosto w oczy z bólem wypisanym na twarzy.
-Um, twoja mama nic nie wie, nie wyjaśniła? Przecież sama musiała to przejść, tak?- rzuciłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.
-Nie, ona... jest normalna.- westchnął, opadając na łóżko stojące za nim.
Podeszłam bliżej, siadając obok niego i spuszczając głowę. Przeczesałam palcami szarą, puszystą narzutę, która bardzo różniła się od mojej. 
-Ona nie jest zmiennokształtna? Nie jest orłem?- zaczęłam cicho.
-Nie. Co to oznacza?- nabrał głośno powietrza. 
-Że jesteś niepełnokrwisty, ale to nic złego, rzecz jasna.- zapewniłam od razu, nie chcąc, by pomyślał inaczej.
-Więc mój ojciec jest? Albo był?
-Nie mieszka z wami?- przełknęłam ciężko ślinę. Sama mieszkałam tylko z tatą, bo mama zginęła, gdy miałam dziesięć lat.
-Nigdy go nie widziałem, on mnie też nie.- wyjaśnił pośpiesznie z trudno wyczuwalnym, ale jednak, smutkiem w głosie.
-Oh... Przykro mi.- naprawdę zrobiło mi się go szkoda, ja zdążyłam poznać moją matkę, poza tym miałam ojca, który wytłumaczył mi o co chodzi z tą zmiennokształtnością.
-Nie on jest teraz ważny, chodzi o moją mamę, jak...
-W ścianie znajduje się, em, skrzynka?- powiedziałam, szukając jej wzrokiem.- Możesz włożyć do niej cokolwiek, a to pojawi się w drugiej skrzynce, tej w twoim pokoju.
-Ale ja nie mam żadnej skrzynki w pokoju.- sapnął.
-Teraz już masz.- uśmiechnęłam się delikatnie.- Twoja mama na pewno sprawdzi jej wnętrze, kiedy zobaczy, że się tam pojawiła, możesz jej wszystko wyjaśnić w liście.- wzruszyłam ramionami, czując ulgę, kiedy jego czoło wygładziło się, a ramiona rozluźniły.
Otworzył usta, zapewne chcąc coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i uśmiechnął się szeroko.
-Będziemy mieszkać razem?- wyszczerzył się, wracając do szafy.- A moje rzeczy pojawiły się tak jak te ze skrzynki?
-Dwa razy tak.- kiwnęłam i wstałam z jego łóżka.
Zamknął drzwi szafy i odwrócił się do mnie.
-Byłem pierwszy, wiesz?- powiedział dumnie, po czym roześmiał się głośno.
-Jak na kogoś, kto kompletnie nie ma zielonego pojęcia o naszym świeci, to nieźle.- puściłam mu oczko, kierując się do drzwi.
-Eej!- pisnął oburzony, całkiem jak wtedy, gdy był w swojej zwierzęcej postaci. Zaśmiałam się.- Teraz już wiem.- wytknął język, idąc za mną.
Usłyszeliśmy z dołu wycie, a ja przeklęłam w myślach.
Tylko nie on....
Cael spojrzał na mnie pytająco, a ja wskazałam głową na ostatni w dół, na ostatni wolny pokój.
-Jeśli to ten pozbawiony koloru sierści kundel, to będę zmuszona skorzystać z twojego okna, podczas mojej próby samobójczej.- mruknęłam smętnie, a on parsknął rozbawiony.
-To nie on, coś ty.- zaśmiał się.- A nawet jeśli, to co...
-Jesteś poważny?!- mogę się założyć, że moje oczy były teraz idiotycznie rozszerzone.- Poza tym skąd możesz to wiedzieć?
-Nie wiem. Jestem tylko optymistą.- uśmiechnął się przyjemnie. 
-Niech będzie, sprawdźmy, tak czy inaczej.
Podeszliśmy do drzwi, takich samych jak nasze, a ja zamachnęłam się, by uderzyć w drewno. 
Cael złapał w powietrzu moją rękę, patrząc lekko wystraszonymi oczami.
-Tak się u was puka?- zapytał, unosząc brwi. Uśmiechnął się, gdy skrzyżowałam ramiona na piersi i fuknęłam cicho. Wyciągnął dłoń do drzwi i uderzył lekko dwa razy. 
-Baba.- mruknęłam, na co tylko wzruszył ramionami. Poprawił jeden z podwiniętych rękawów jasnoniebieskiej, lekko podartej, jeansowej kurtki. Drzwi otworzyły się moment później, a w nich stał wysoki brunet z oczami w kolorze atramentu. 
-Um, cześć?- rzucił wesoło szatyn po chwili dziwnej ciszy, rumieniąc się lekko. 
-Cześć.- rzucił tamten, a uśmiech wpłynął na jego twarz. Nie, to nie mógł być tamten idiota.- Jestem Xander. Wejdźcie.- szybko odsunął się, robiąc nam miejsce w przejściu.- Usiądźcie czy coś, powinniśmy się lepiej poznać, nie? Rok w jednym domu, czy tam wieży.
-Enid, a to Cael.- rzuciłam, gdy weszliśmy do środka.- Kremowa narzuta?- zauważyłam, siadając na łóżku, podczas, gdy jego właściciel i Cael usiedli na drewnianej podłodze niedaleko kominka. 
-Taa, niezbyt praktyczne.- wzruszył ramionami
-W zasadzie to bardzo praktyczne.- uśmiechnął się Cael, poruszając znacząco brwiami. 
Xander zaśmiał się dźwięcznie, a ja jęknęłam załamana, wiedząc już, że trafiłam na równie mocno walniętych, co ja sama. 


piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział I

~○~
Wskoczyłam na jedną z gałęzi, która wyglądała na wytrzymałą, po czym rozluźniłam łapy, by pozwolić im zwisać. Ziewnęłam cicho, obserwując zbierających się na sporej polanie nad urwiskiem zmiennokształtnych. Niezbyt dobry pomysł, zważając na różnorodność przebywających tu osób...
Szczególnie zainteresował mnie śnieżnobiały wilk, który zgrywał groźnego, jednak ja wiedziałam lepiej- jak zawsze. Potrafiłam naprawdę dobrze wyczuć kłamstwo, być może to miało się okazać moim "darem". Nie miałabym nic przeciwko, ta umiejętność czasami była przydatna. Oczywiście nie prześwietlałam mojej rodziny i znajomych cały czas. Oczywiście.
Śnieżna bestia kręciła się pod drzewem, na którym siedziałam. Jeśli miałabym zgadywać, postawiłabym wszystkie drobne, które mi zostały, że osobnik znajdujący się pode mną jest płci męskiej. Dwuznaczność niezamierzona.
Jego matka (dorosłe wilki były bajecznie łatwe do rozpoznania) krążyła ostrożnie w trochę większej odległości, lustrując otoczenie w poszukiwaniu zagrożenia. Ojca nie było nigdzie widać, co zdawało mi się dosyć dziwne. Mój zajmował gałąź dwa metry nad moją i mruczał nisko.
Prawie spadłam z drzewa, kiedy obok mnie z piskiem wylądował wielki orzeł przedni. Zasyczałam na niego, dając znać o swojej obecności, przez co zachwiał się lekko i odwrócił w moją stronę.
Kiwnęłam głową, chcąc się w jakiś sposób przywitać, a on odpowiedział krótkim piśnięciem i machnięciem dziobem. Swoją drogą wyglądało to dosyć zabawnie.
Nie mogliśmy jeszcze zmienić swojej postaci na ludzką, więc pozostaliśmy w zwierzęcych skórach. Ryś obok orła.
Przeszły mnie tak zimne dreszcze, że musiałam skulić się w sobie. Spojrzałam na liście pobliskiej brzozy, ale te spoczywały bez ruchu, nie targane zimnym wiatrem. W takim razie co się stało?
Skupiłam się bardziej na chłodnym powietrzu i dotarło do mnie, że pochodzi z dołu.
Biała sterta kłaków ułożyła się wreszcie w jednym miejscu, a wokół niej trawa zamarzała w szybkim tempie.
Nie jesteś sam, głupi kundlu, chciałam powiedzieć, ale wyszedł z tego tylko syk.
Lodowate spojrzenie wbiło się we mnie, doprowadzając do dreszczy jeszcze sprawniej, niż mróz na dole. Syknęłam drugi raz, po czym poczułam ukłucie z tyłu głowy. Orzeł kręcił zabawnie swoim łebkiem, zapewne chcąc przekazać, że moje działania nie mają sensu. Warknęłam pod nosem i zaczęłam wspinać się wyżej.
Zatrzymałam się, gdy zobaczyłam wielkiego jelenia- zapewne bardzo oczekiwanego Pana Cassiela i smukłą łanię- jego żonę. Szukałam wzrokiem ich syna, ale nie dostrzegłam drugiego poroża i zrezygnowałam.
Zeskoczyłam jednak niżej, ich przybycie oznaczało początek spotkania, a tak przynajmniej powiedział mi ojciec, ale on mówi dużo rzeczy...
Spojrzałam jeszcze raz w stronę jeleni, a moje oczy rozszerzyły się na widok czarnego wilka kroczącego pomiędzy nimi.
Takie przypadki się zdarzały, jasne... Ale bardzo rzadko i nie w takich rodzinach jak ta.
Kiedy Pan Cassiel przybrał ludzką postać, my również mogliśmy to zrobić.
Wylądowałam zgrabnie na ziemi, a obok opadł, jak mniemam, mój nowy przyjaciel.
Już moment później stałam wyprostowana, otrzepując dłonie i kolana z kory, i piasku.
Uh, mój nowy przyjaciel był przystojny, serio.
Uśmiechnęłam się do chłopaka, mniej więcej mojego wzrostu, może wyższego centymetr albo dwa. Odpowiedział uniesieniem kącików ust i wyciągnięciem ręki na powitanie:- Cael.- przedstawił się, kiedy potrząsnęłam jego dłonią.
-Enid.- powiedziałam, bawiąc się sznurkiem od kaptura mojej granatowej bluzy.
-Miło mi poznać.- uśmiechnął się jeszcze szerzej, rozglądając się wokół.- Wiesz o co tutaj chodzi, bo ja nie za bardzo.- rzucił, nie przestając się szczerzyć.
-Naprawdę?- zdziwiłam się.
-Taa, wiem tylko tyle, że powinienem się tu dzisiaj pojawić.- wzruszył ramionami.- I coś kazało mi przylecieć na skrzydłach, co było... Nigdy tyle nie latałem. W pewnym momencie myślałem, że wyląduję w oceanie.- zaśmiał się, po czym zaciągnął powietrzem, jakby dopiero co wynurzył się z wody.
-Oceanie?- zapytałam, ściągając brwi i zastanawiając się skąd może pochodzić szatyn.
-Jestem z Wybrzeża Północno-Zachodniego.- oznajmił, bawiąc się drewnianymi kuleczkami, w które zaplątany był jego nadgarstek.
-A dokładniej?- podobno jestem niezła z geografii, zobaczmy czy to prawda.
-Queets? Pewnie niewiele ci to mówi...- powiedział zakłopotany. Um, tak. Nic mi to nie mówi, ale... opalona skóra, lekko rozjaśnione z wierzchu włosy, prawdopodobnie od słońca, kremowe drewno, z którego zostały wykonane koraliki z bransoletki to daglezja modra, a ona rośnie...
-Nad samym Pacyfikiem, tak?- zagryzłam wargę w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Wow, tak, nie doceniłem cię.- uśmiechnął się, wypuszczając spomiędzy palców drewno.
-I ty przyleciałeś, aż stamtąd?- uniosłam brwi. Chłopak kiwnął wesoło głową, a jego oczy były tak szczere, że nie potrzebowałam mojego daru.- Jak?- wykonałam dziwny gest ręką, a kiedy już miał mi odpowiedzieć, rozległ się głośny ryk.

~○~
Kiedy ten gruby niedźwiedź ryknął, prawie rozsadziło mi uszy. Warknąłem pod nosem, powoli kierując się na miejsce zbiórki. Nie mieściło mi się w głowie, że mam spędzić kolejny rok w otoczeniu tych, ugh, podludzi. Jedynymi w miarę godnymi uwagi byli Geraint i Selene...
Wcisnąłem się pomiędzy nich, na co brunetka prawie mnie spoliczkowała.
-Oh, to ty, Dayen.- objęła mocno moją szyję, zmuszając do trzymania twarzy w jej ciemnych włosach. Gdyby nie to, że znamy się od dziecka, już dawno bym ją odepchnął. 
-Tak, to ja.- posłałem jej krótki uśmiech, kiedy się odsunęła, po czym kiwnąłem do Gera. 
-Miałeś wpaść na wiosnę.- zarzuciła mi.
-Byłem trochę zajęty...- powiedziałem obojętnie, na co dźgnęła mnie w żebra. Warknąłem gardłowo, a dziewczyna odsunęła się odrobinę. 
Uniosłem głowę, chcąc skupić się na, próbującym zebrać uwagę wszystkich, przewodniczącym.
Wysoki blondyn zacisnął szczęki, gdy nadal wokół słychać było podekscytowane szepty. To mieli być przyszli Obrońcy? Prychnąłem, kiedy pięć minut później nic się nie zmieniło. Sir Grand zdawał się być naprawdę wkurzony, a to nie wróżyło niczego dobrego. Szybkim krokiem dopadł jednej z wielu topoli rosnących w tym miejscu i rozłamał pień na wysokości swojego torsu. Drewno chrupnęło odrażająco pod jego silnymi dłońmi, a ja i moi towarzysze skrzywiliśmy się mimowolnie. 
Nie musiał od razu się tak popisywać, nie?
Wszyscy zamilkli, gapiąc się z różnymi minami (od wystraszonej po podekscytowaną) na mężczyznę w skórzanym płaszczu. Kto nosi płaszcz latem, tak a propos...
Mi w tej cienkiej koszulce było gorąco, a co dopiero mówić o jakimś ciężkim płaszczu. 
Wyprostowałem się i przygładziłem dyskretnie ubrania. Sir Grand zaczął standardową formułkę, która od wielu lat pozostała niezmieniona. 
-...następny rok spędzicie tutaj, zdani na własne umiejętności i zdolność przystosowania się...- na te kilka słów rozległy się oburzone jęki i pełne dezaprobaty szepty. 
Skąd oni się urwali? Myśleli, że po co niby tutaj jesteśmy...
Im mniej wiedzą, tym większą szansę przetrwać mam ja. Nie żebym zakładał, że pojawią się jakieś trudności. 
Po wytłumaczeniu tym idiotom całej reszty pierdół, mogliśmy z powrotem przybrać postać zwierząt. 
Poczułem jak mój platynowy łańcuszek wbija mi się w szyję podczas przemiany, po czym dopasowuje się pomiędzy sierścią. 
Na głośny, niedźwiedzi ryk wszyscy rozpierzchli się w popłochu, chcąc wypełnić pierwsze zadanie- jedno z ważniejszych.
W okolicy znajdowało się kilkanaście (tak naprawdę nie wiadomo ile dokładnie) miejsc do zamieszkania: od prawie rozpadającej się drewnianej klitki, po kilkupiętrową, murowaną wieżę. 
Nie zamierzałem mieszkać przez rok w pierwszej lepszej, albo w tym wypadku gorszej, ruderze. 
Spokojnie przebierałem łapami, by nie złapał mnie skurcz czy inne cholerstwo. Na poszukiwania mieliśmy czas do zmroku. Kto nie dałby rady niczego sobie znaleźć, ten zostawał wykluczony z naszej społeczności oraz pozbawiony Daru i Umiejętności. 
Skupiłem się na mijanych w szybkim tempie drzewach i próbowałem dostrzec, z której strony są porośnięte mchem. Nie zdawałem się całkowicie na wyczucie północy, która ciągnęła mnie do siebie, bo bywała zdradliwa. 
Pierwsza lokacja została wykluczona przez idiotyczne serduszko wycięte w jednej z okiennic. Nie jestem babą... Drugi był drewniany domek na drzewie, który również do niczego się nie nadawał i zresztą wyglądał debilnie. 
Trochę zdziwiło mnie to, że natrafiłem już na dwa miejsca, kiedy minęła dopiero może jedna godzina. 
Warknąłem pod nosem, gdy do moich uszu dotarł denerwujący pisk, świadczący o tym, że jeden z moich konkurentów już znalazł swoją lokację. Pewnie wybrał pierwszą norę, na którą natrafił, pff. 
Rzeka.
Ruszyłem w przeciwnym kierunku do jej nurtu i już po kilkunastu minutach spomiędzy gęstych świerków wyłonił się kamienny komin. Wokół było niesamowicie zielono od soczystej trawy i miękkiego, dającego przyjemne uczucie pod łapami, mchu. 
Zawyłem głośno, odchylając głowę do tyłu, a z miejsca zbiórki dosłyszałem dumne wycie mojego ojca. Uf, udało się.